Podsumowanie projektu Przystań z rodziną, który dofinansowany był przez Miasto Gorzów Wlkp.
Rodzinne
biwakowanie
Zorganizowane zostały 3 biwaki w miejscowości Stary Dworek k.
Skwierzyny.:
- 27/28 maja: 30 osób wzięło udział w budowaniu szałasów,
przeprawie przez rzekę, paintaball’u, tworzeniu pokarmów z natury, ognisku,
zabawach ruchowych oraz nauce o konstelacjach gwiazd.
- 5/6 sierpnia: 30 osób wzięło udział w kilkugodzinnym spływie
kajakowym, nauce rzeźbienia sztućców w drewnie i rozpalania ogniska, obracaniu
mostu obrotowego, zabawach ruchowych oraz tworzeniu pokarmów z natury.
- 19/20 sierpnia: 30 osób wzięło udział w grze terenowej
połączonej ze zwiedzaniem bunkrów, ognisku, obracaniu mostu obrotowego,
organizacji kuchni polowej, zabawach ruchowych i prelekcjach na temat
poruszania się po lesie.
Dzieci miały możliwość spędzić czas w towarzystwie rodziców.
Oderwane od środowiska szkolnego obserwowały zachowanie rodziców, czerpiąc z
nich pozytywne wzorce. Cały rodziny mierzyły się z trudnościami poszczególnych
zadań, zdobywały nowe umiejętności, co wiązało się z pracą zespołową i
przyjmowaniem ewentualnych porażek. Rodzinne wyjazdy przyczyniły się do
wzmocnienia relacji międzypokoleniowych i zatarcia różnic wynikających z innego
postrzegania świata. Beneficjenci mieli okazję przekonać się, że aktywne
spędzanie czasu w gronie rodziny nie zawsze wiąże się z dużymi nakładami
finansowymi.
Rodzinny
spływ kajakowy
Odbył się on w terminie 27-30 lipca rzeką
Piławą. W spływie kajakowym wzięło udział 20 osób. Każdego dnia rodziny
nocowały w namiotach na innej polanie, odbywały się muzyczne spotkania przy
ognisku, konkurencje i zabawy sportowe organizowane przez animatorów. Oto relacja jednej z uczestniczek:
W czwartek 27 lipca Mszą Św. rozpoczęliśmy nasz spływ
kajakowy po rzece Piławie.
Na spływ wybrałam się sama z dziewięcioletnim synem
Mateuszem. Pełni obaw, jak i czy w ogóle sobie poradzimy, przestraszeni pogodą
(dwa wcześniejsze dni padało), zapakowani jak na dwa tygodnie - wyruszyliśmy.
Nasza przygoda rozpoczęła się na Jeziorze Komorze we wsi Rakowo. W znakomitych
humorach, mimo trudu i bolących ramion, przebrnęliśmy przez 10 km jezior do
pola namiotowego w Liszkowie. Po wspólnym ognisku, śpiewach i z nadzieją na
dobrą pogodę poszliśmy spać. No i się zaczęło... burza, błyskawice, pioruny i
ulewa towarzyszyły nam do czwartej nad ranem. Jedni się bali i nie zasnęli,
inni chrapali, ale dotrwaliśmy do rana i wyczekiwanego słońca. Radość nie
trwała długo. Po porannej Eucharystii i smacznym śniadaniu powróciła burza i
deszcz. Trudno. Przeczekaliśmy grzmoty i w deszczu, ale pełni optymizmu
wypłynęliśmy, aby pokonać zaplanowane 20 km. A, że po burzy wychodzi słońce to
i nam wyszło. Podziwialiśmy piękne widoki, zachwyceni ciszą, spokojem,
słuchając tylko ptaków, szumu drzew i naszych śmiechów, płynęliśmy przed
siebie. Mijaliśmy wiadukty, mosty, a nawet poniemiecki jaz wzmocniony bunkrem,
który był miejscem krótkiego odpoczynku. Nie obeszło się bez śmiechów i żartów.
Byli i tacy (nie zdradzę kto), którzy pływali od trzciny do trzciny, od szuwarów
do szuwarów, a i nawet o lilie i kaczeńce zahaczali (hahaha). Ledwie tyko
dotarliśmy do kolejnego miejsca noclegu (Nadarzyce), powróciła nasza
"koleżanka" BURZA. Tym razem ugościła nas gradem, ale w końcu dała
nam spokój i już nie wróciła. Jeszcze tego wieczoru bawiliśmy się w wodzie,
rozmawialiśmy. I tak minął nam kolejny dzień. W sobotę po Mszy Św i kolejnym
wspólnym śniadaniu, wszyscy w znakomitych humorach, w pełnym słońcu, wypłynęli
w około 20 km trasę, tym razem do miejscowości Szwecja. Po drodze nie zabrakło
przeszkód z drzew, zatorów z gałęzi, przenosek, ale co to dla nas. A w zasadzie
dla Naszego Ojca Proboszcza, który jak STRONG MAN wszystkich nas przerzucił
przez zwalone drzewo. Sobotni i ostatni już wieczór spędziliśmy razem przy
ognisku, śpiewając przy dźwiękach gitary (Basia dziękujemy). Nasi synowie grali
w piłkę, oglądali gwiazdy, biegali z latarkami i tak do późnych godzin nocnych.
Niedziela obudziła nas pełnym słońcem i wysoką temperaturą. Nasza już ostatnia
"kajakowa" Eucharystia w obecności sąsiadów z pola namiotowego dodała
nam sił na pokonanie ostatnich 10 km Piławy, aż do wsi Czechyń. Siły te
niektórym bardzo się przydały. W ferworze zdrowej oczywiście rywalizacji i
przekonaniu, że jak Proboszcz płynie dalej to i my płyniemy – popłyneliśmy. Za
daleko. Z marnymi minami, lecz w pełni zmobilizowani, w pocie czoła wracaliśmy
około 500 metrów pod prąd. Uff...było ciężko, ale jacy dumni z siebie
dotarliśmy do celu, gdzie czekali na nas nasi mniej wyrywni współtowarzysze
czterodniowej wyprawy. Całe niedzielne popołudnie spędziliśmy na błogim
lenistwie, a wieczorem pozytywnie zmęczeni wróciliśmy do domu. Pierwszy raz
byłam na spływie, ale zgodnie z Mateuszem uzgodniliśmy, że za rok też jedziemy.
Daliśmy radę i to chyba całkiem dobrze. Mimo obaw i strachu. A na koniec
dziękujemy całej ekipie za wspólną modlitwę, za pomoc w różnorakiej postaci
(czy to maść na bolące ramiona, czy tez pomocne wiosło, wiele by wymieniać). Do
zobaczenia na kolejnym spływie.